Pyrkon oczami jednego z załogantów
Tak, wiem. W kwestii tytułu się nie wysiliłem, ale jakaś ciągłość z poprzednią relacją być musi.
Dla nas Pyrkon to taki obowiązkowy punkt w kalendarzu. Po prostu nie możemy się na niego nie wybrać, bo i największe to to w Polsce, i na miejscu, a i historycznie jesteśmy zaangażowani w uczestnictwo i pomoc programową prawie od początku. Tylko że wybierając się na tegoroczny konwent/festiwal częściowo dostałem zupełnie coś innego, niż się spodziewałem…
Czwartek
Czwartek to dzień dopinania wszystkiego na ostatni guzik. W przypadku niektórych oznacza to budowanie i przygotowywanie wystawy, a dla innych ostatnie szlify i ściegi na kostiumach. Niestety w tym roku wystawa i cosplay to jedyne, co było naszym udziałem, bo zgłoszona prelekcja została odrzucona. Trudno, nastawiamy się na prelekcje innych, konkursy i pozowanie do zdjęć…
Piątek
Miało rozpocząć się z przytupem – równo z otwarciem sal zaczynała się prelekcja „Gwiezdne Wojny poza filmami: co fani mają zrobić z kanonem?”, która przynajmniej w teorii miała traktować o uniwersum SW po wyrzuceniu z kanonu wszystkiego poza pełnometrażowymi filmami. Spodziewałem się ciekawostkek czy potwierdzonych informacji ze strony prowadzącego, ale dostałem w sumie dyskusję z uczestnikami na sali i ich pobożne życzenia oraz hipotezy. W sumie mało konkretów. Nic to. Potem było kibicowanie innym w konkursach, by w końcu o 20:00 dotrzeć na dobrze zapowiadającą się prelekcję „Teoria względności a film „Interstellar” Nolana”. Osobiście uwielbiam ten temat, jest szalenie ciekawy dla kogoś, kto hobbystycznie połyka wszystkie materiały o STW. Ale prelekcja okazała się… porażką. Ogólny sens był w miarę zachowany, tylko że prowadzący mylił się w szczegółach i nie końca tłumaczył rozpoczęte myśli i zawiłości czy konsekwencje teorii. Jak to jest, że dzień później musiałem tłumaczyć paradoks bliźniąt osobom, które uczestniczyły w prelekcji! Największy jednak zarzut dotyczy przygotowania technicznego. Sala mieściła ok. 250-300 osób, ale prelegent nie korzystał z rzutnika (bo się „nie spodziewał”), tylko rysował flamastrem na kartkach od kalamburów. Siedzący w ostatnim rzędzie (np. WOGF) nie mieli żadnych szans, by cokolwiek zobaczyć. Nie tak to powinno wyglądać.
Okazało się też, że jednocześnie z prelekcją organizatorzy Pyrkony przygotowali spotkanie integracyjne dla Trekkerów. Przyznam, że dowiedziałem się o tym w ostatniej chwili, bo przeglądając program omijam wszystko poza blokami naukowym, filmowym i serialowym. Pozostaje pluć sobie w brodę, bo spotkanie podobno było o niebo ciekawsze niż prelka z filmem w tytule.
Pieska trzeba było na spacer wyprowadzić…
Wracając na nocleg miałem dość. Program na najbliższe dni wyglądał nieciekawie (czytaj: mało nerdowo i geekowo, zero Treka, same prelekcje przekrojowe albo traktujące o „dr Who” czy „Grze o Tron”). Ale w sobotę stała się magia…
Sobota
Zaczęło się niewinnie. Prelekcja „Od zera do… matematyki wyższej” – choć także bez rzutnika – została odebrana całkiem nieźle dzięki talentom mówczym i osobowości prowadzącej. Było ciekawie, merytorycznie i z humorem w odpowiedniej ilości. Potem było malowanie flag (o którym ktoś zapomniał wspomnieć w informatorze) przez połączone siły SW i ST. Nieskromnie dodam, że chyba ekipa Trekkerów dzięki podobiźnie Spocka wypadła ciut lepiej. OK, mówiąc wprost jestem bardzo zadowolony i dumny z tego, jak mi wyszło. 😉
Ale najlepsze zaczęło się o 16:00… Spontanicznie zorganizowana przez Kapitana sesja fotograficzna Trekkerów w kostiumach zgromadziła 25 osób! I wtedy potwierdziło się, że to ludzie są największą siłą wszystkich spotkań, a ST ma najlepszy fandom na świecie. Powaga! Tak pozytywnych, lekko szalonych i cudownych ludzi nie ma nigdzie. Oprócz wymiany tradycyjnych, przyjacielskich złośliwości i żartów ze starymi znajomymi, udało się poznać kilka tak niesamowitych osób, że nawet teraz – po tygodniu – jestem pod ogromnym wrażeniem. Z jednej strony studentki, świeżaki na Pyrkonie (Zuza, Menoa, Jusza – szaleję za Wami), a z drugiej para o pokolenie starsza z Bydgoszczy, plus oczywiście cały przekrój ludzi pomiędzy. I wszyscy śmiejący się, dyskutujący o wyższości TOS nad DS9, pijący wspólnie „różne” napoje, pozujący do zdjęć, a nawet rozmawiający o kwestiach prywatno-osobistych. Kocham to! Nie znam Was, ale jestem Waszym przyjacielem i czuję, że Wy jesteście moimi!
W tym momencie jasne było, że wszelkie problemy programowe nie są ważne, bo z odpowiednimi ludźmi jest po prostu fajnie.
Nerve pinch w teorii i praktyce
W takim towarzystwie minęło kilka godzin, aż nadszedł czas jedynej prelki trekowej, czyli wykładu Ariadny i Ryby o Borg. Łatwego zadania nie mieli, bo trudno zaskoczyć czymś nowym ekipę znającą ST i historię Borg na wylot. W dodatku prelekcja (chyba wbrew zamierzeniom Mandalorian) zamieniła się dłuższą w dyskusję z salą, przez co kilka ostatnich slajdów oglądaliśmy na „fast forward”. Nie mniej jednak był to najlepszy wykład trekowy na tegorocznym Pyrkonie.
Niedziela
Niedziela zaczęła się późno (bo łóżeczko nie chciało wypuścić niektórych po krótkiej nocy) i porażką w konkursie o Futuramie (trzeba było się lepiej z wiedzówki przygotować), ale i tak było całkiem miło. Plotkowanie na zapleczu wystawy ze świeżo poznanymi przyjaciółmi to całkiem fajny pomysł. Niestety dla przyjezdnych był to czas pakowania się, a i mnie rodzinka dość szybko wołała do siebie. Niedziela zakończyła się wcześnie.
Podsumowując
Na Pyrkonie pojawiło się 31 i pół tysiąca osób, a między nimi my. Z jednej strony jestem trochę zawiedziony programem i prelekcjami, ale wszystko to szło w zapomnienie dzięki ludziom, z którymi świetnie można spędzić czas. No bo jak to jest, że widzę człowieka z wioski wikingów raz na rok, a plotkujemy jak starzy kumple o jego chorej żonie i planach wakacyjnych córeczek? (Pozdro Paweł!) To ładuje baterie jak jasna cholera…