Pyrkon oczami kapitana
Pyrkon jest jak wchodzenie na górę, albo pływanie na basenie, pełną satysfakcję osiąga się już po osiągnięciu celu. Cieszy mnie, że w końcu mogłem zejść z diety ‚piwo i tanie kanapeczki’, którą uskuteczniałem w trakcie trwania tej wielkiej imprezy. Muszę też powiedzieć, że z roku na rok zmienia się ona dla mnie, gdzie z zobaczenia masy prelekcji, teraz to rozpowszechnianie klubu, chodzenie grupą, pozowanie do zdjęć i dawanie wywiadów. Każdy z członków klubu uczestniczył w wybranych przez siebie wydarzeniach, dlatego też opisuję Pyrkon ze swojej perspektywy, dając możliwość każdemu załogantowi opisanie go przez swój pryzmat. Zacznijmy od początku:
Czwartek:
nasza dzielna grupa stworzyła wiekopomną wystawę. Trzeba o tym mówić dosadnie – kawał dobrej roboty. Z roku na rok jest ta wystawa coraz bardziej rozpoznawalna, ma coraz więcej elementów. Chłopaki siedzieli grubo po godzinach, aby to wszystko naszykować i mimo paru drobnych sporów (chociażby o żółte pudełko), udało się rewelacyjnie.
Piątek:
kolejkon to moja ulubiona część. Gdy zmierzałem do kas, kolejka sięgała ponad 150 metrów, niby coś tam z systemem – przecież wcale tak nie jest każdego roku. Po wejściu, godziny mijały już szybciej, wystawa, zakupy, oglądanie nowych budynków użytych na tym Pyrkonie, spotkanie starych znajomych no i piwo, piwo piwo, piwo piwo. Uczestnictwo w konwencie zaczęło się niewinnie: od prelekcji o zombich. Dwa mierne żarty (a mówię to w ocenie tego, co miernie żartuje) na samym początku zbudowały idealną atmosferę, a gdy znudzony gościu stwierdził, że nie będzie nic mówił, tylko odpowie na pytania dotyczące jego książki – to był czas aby wyjść. W programie pojawiło się coś, z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy: spotkanie integracyjne Star Trek. Miejsce fantastyczne – okoliczny hangar z wodopojem piwnym (z którego korzystaliśmy nie raz i nie dwa). Gdy Org spotkania integracyjnego dostał pilne zlecenie – otrzymałem przywilej prowadzenia tejże intergracji. Dawno nie stworzyłem na poczekaniu takiej mowy, dawno nie stawałem przed większą grupą ludzi, jednak… wszystko potoczyło się idealnie. Poza tym, że spotkaliśmy nowych ludzi, ze starymi się ponownie zobaczyliśmy, to jeszcze – umówiliśmy się na sesję zdjęciową trekowców w sobotę (nie wymyśliłbym niczego innego na szybko). Dałem poza tym niezwykle irytujący wywiad, z kimś kto się uważa za trolla. (9:30) litości… 😀
Sobota:
Najważniejszy dzień konwentu. Makijaż, przebrania i doklejane uszy. Dodatkowo – Klingon. Oj stary ile furory zrobił ten Klingon! Ten dzień minął w chodzeniu w te i we wte pozując do zdjęć. Byłem niczym nowo narodzony, gdy udało się Antoninie wsadzić mi soczewki do oczu i widziałem – jak widziałem kiedyś! Niezwykłym dla mnie wydarzeniem było spotkanie kolegi z mojej rodzinnej miejscowości, który mimo odległości – przyjechał. Goście dostali szału, gdy na terenie konwentu pojawił się Korwin Mikke, ze swoim wyborczym wchodzeniem wszędzie w butach. Zresztą – nieważne, zrobił sobie parę zdjęć, usiadł na tronie, a ja wciąż nie mogę się nadziwić kobietom wspierającym go. Ruszyliśmy ze Śmiechem malować integracyjną flagę Star Trek, gdzie okazało się, że jest on niezwykle utalentowany, a nasza flaga zaćmiła flagę gwiezdnych wojen (nie było kredek świecowych i możliwości malowania palcami, pewnie dlatego tak słabo im wyszło). Po zakończeniu flagi udaliśmy się na zaplanowaną dzień wcześniej sesję zdjęciową, gdzie umówiliśmy się przy żelaznym tronie, jako miejscu wielkiej owacji, chociaż sami wiedzieliśmy, że tam nie wejdziemy. Udawszy się do pobliskiej wolnej wnęki – zaczęła się sesja, podczas której wielu konwentowiczów robiło nam zdjęcia, które co i rusz pojawiają się na filmikach, albo na zdjęciach. Następnie dostaliśmy zaproszenie na wywiad przeprowadzony po Klingońsku z ekipą Retrospekcji. Powiem tak – pomysł super, ale co się nastaliśmy całą ekipą Treka, to się nastaliśmy. Brawa tutaj dla Fluora za znajomość języka i fonetyczne zapisanie dla naszego Klingona Szymona odpowiedzi. Skrzyknęliśmy ekipę i ruszyliśmy na spotkanie z Dem’em aby zaśpiewać Żółte Pudełko. Muszę tutaj przyznać, że gdyby nie znajomości – nie udałoby nam się, zostaliśmy jednak wpuszczeni, odśpiewaliśmy tę jakże znamienną piosenkę i ruszyliśmy… na piwo.
Nie jestem w stanie wytłumaczyć gdzie mijały te godziny, kojarzę, że byliśmy na konkursie planszówkowym, gdzie odpadliśmy w przedbiegach mimo naszego ogromnego zainteresowania tą tematyką. Ale aby oddać nam honor – do turnieju zakwalifikowały się osoby mające 24 punkty z 30, a my mieliśmy około 23 :D. Więc nie jesteśmy tacy słabi, prawda? Po konkursie mogłem sobie w końcu zrobić upragnione zdjęcie na tronie, który oczywiście będzie w przyszłości zamontowane na mostku. Miałem dać znać okolicznym złomiarzom, że jest tak dużo metalu na miejscu, że jest możliwość zarobku, ale jakoś nie ruszałem się z konwentu – czekało na mnie już kolejne piwo.
Ruszyliśmy ekipą na prelekcję z Borg vs Człowiek. Jestem nader dyplomatyczny i jestem nader miły, jednakże prelekcja była za krótka! Tak powiem, aby nie urazić nikogo uczuć, ale prelegenci w potoku pytań stracili wątek, stracili też czas, więc nie doszliśmy do żadnej konkluzji, a dowiedzieliśmy się po prostu paru rzeczy historycznych, opisanych przez pryzmat paru odcinków.
Kolejnym elementem był upragniony relaks przy piwie, zakłócony tylko przez jednego rycerza jedi, który został szybko uspokojony, dzięki umiejętnościom nabytym podczas oglądania South Park’u. Nie pamiętam zbyt dobrze o której wróciliśmy, jednak dzień był wyjątkowo udany. Czekam na następny konwent, serio czekam. Musimy się jeszcze bardziej przygotować, mieć więcej gadżetów… i może wkupić się w łaski władz konwentu, aby było więcej prelekcji związanych ze Star Trekiem.
Kapitan