Polcon 2015 – relacja
Polcon to konwent trochę inny od innych. Najważniejsza różnica jest taka, że jest spotkaniem krążącym po Polsce, to znaczy, że każdego roku odbywa się w innym mieście. W tym roku padło na Poznań, co – niespodzianka – było dla nas wyjątkowym ułatwieniem. W moich odczuciach Polcon ma też trochę innych odbiorców, niż najbliższy dla mnie Pyrkon. To najstarszy konwent w Polsce, z tradycjami sięgającymi lat 80-tych, do tego w trakcie uroczystej gali rozdawane są fandomowe nagrody literackie im. Janusza Zajdla – chyba najważniejsze nagrody tego typu w Polsce. Zapraszani są najwięksi twórcy: w tym roku zdecydowanie najwięcej uwagi przyciągnęło pojawianie się Andrzeja Sapkowskiego. To wszystko sprawia, że punkt ciężkości przesunięty jest bardziej w kierunku literatury, co nie oznacza na szczęście, że inne dziedziny są potraktowane po macoszemu. Pojawił się blok popkulturowy, RPG, itd. Dla mnie jednak najważniejszy w tym roku był blok naukowy, a to dlatego, że to właśnie w ramach tego bloku miałem przyjemność poprowadzić prelekcję. Ale wszystko po kolei…
Czwartek
Polcon jest konwentem czterodniowym i to oznacza, że trzeba było pojawić się o dzień wcześniej, niż zwykle. I mówiąc szczerze… Średnio jestem zadowolony z czwartkowych atrakcji. Zapowiadający się ciekawie wykład „Między krzyżem a pistoletem – nihilistyczna alternatywa w epoce silnego Kościoła” był tym, z którego wyszedłem po kwadransie. Prowadzący niejasno tłumaczył różne definicje zapisując hasła na bieżąco w Excelu… W dodatku wdał się w dyskusję z jednym z widzów, co spowodowało, że część sali kompletnie straciła zainteresowanie tematem. Cóż… Bywa. Na pocieszenie inna prelekcja była o wiele ciekawsza. Mechanika kwantowa, teleportacja – i to wszystko w formie przygotowywanego komiksu! O! To tygrysy lubią i to bardzo! Po czwartku miałem mieszane uczucia, ale większe nadzieje wiązałem z piątkiem.
Piątek
Nie da się ukryć. Andrzej Sapkowski wielką gwiazdą jest. Jego pojawienie się zdominowało konwent i można to było odczuć zarówno podczas imprezy, jak i później w medialnych relacjach. Wprawdzie zaczęło się dla mnie niewiedźmińsko (wielka okejka dla Staszka Mąderka!), ale potem najważniejsze było spotkanie z Sapkiem. Sala, w której zaplanowane było podpisywanie książek, była zapełniona po brzegi, więc muszę z całego serca podziękować kolegom z WOGFu, którzy namówili mnie, by strategicznie zająć odpowiednie miejsca w sali już dwie godziny wcześniej. Dzięki temu można było posłuchać pana Wojciecha Siudmaka opowiadającego o swoich pracach i o Diunie. Niestety… Przy całym szacunku dla pana Siudmaka, jego umiejętności i ogromu pracy, jaką wkłada w swoje grafiki – jego twórczość nie robiła na konwentowiczach takiego wrażenia, jak spotkanie z Sapkiem. W każdym razie zdobyczą z tego dnia są dla mnie podpisy w całej sadze o Wiedźminie.
Sapkowski w Poznaniu. Zdjęcie dla niedowiarków.
„Jak powstawały Gwiezdne Wojny” – temat fajny, ale wałkowany po raz kolejny robi się nudny. O nieznanych historiach podczas powstawania filmów można było posłuchać na podobnej prelekcji, ale poświęconej trylogii „Powrotu do przyszłości”. Za to na „Muzycznej matematyce od podstaw” ubawiłem się świetnie, a do prowadząca opowiadała (i puszczała przykłady) na prawdę pojechanych pomysłów na muzykę…
Sobota
Sobotę przeznaczyłem na spotkania z ważnymi dla mnie twórcami: z jednej strony spotkanie z Sapkiem (który tym razem zamiast podpisywania książek odpowiadał na pytania na spotkaniu autorskim), a z drugiej z Bogusławem Polchem i Maciejem Parowskim (rysownikiem i jednym ze scenarzystów Funkiego Kovala, który to komiks darzę ogromnym sentymentem). Oczywiście to drugie spotkanie zakończyło się fajnym rysunkiem Polcha z dedykacją! Ha!
Muszę też przy tej okazji wspomnieć o bardzo fajnie spędzonym czasie z Parowskim, gdy wspólnie oglądaliśmy pierwszy rocznik Fantastyki z jego felietonami czy pierwszymi odcinkami Kovala. Ech… Było super…
Michał Lisiecki to solidna firma, jego prelekcje są zawsze interesujące i przygotowane na błysk. W tym roku prowadził punkt programu poświęcony wizji komputerów w filmach, czyli tego jak komputery są widziane przez Hollywood. Z przykładami w miarę realnymi, średnimi, całkiem bzdurnymi oraz takimi, które świadczą, że scenarzyści piszą o rzeczach, które kompletnie nie rozumieją. Było fajnie, tylko że ktoś z organizatorów dał ciała i nie dość, że punkt w ogóle nie był wymieniony w części informatorów, to na dodatek w połowie prelekcja została przerwana przez technicznych, którzy zaczęli salę przygotowywać do zbliżającej się gali nagród Zajdla. W związku z powyższym prelekcja była kończona pod chmurką, na trawniku przed budynkiem. Oj, słabo…
Za to gala zrobiła na mnie pewne wrażenie. Może dlatego, że po raz pierwszy widziałem coś takiego na własne oczy. 😉 Gdzie się człowiek nie obejrzał, to z każdej strony sali siedziały wielkie nazwiska polskiej literatury fantastycznej… Wprawdzie nagrody nie zdobyli moi faworyci, ale i tak było fajnie.
Niedziela
Z jednej strony niedziela zawsze oznaczała wyhamowanie atrakcji, pakowanie i koniec dobrej zabawy. Jednak w tym roku miałem prelekcję w samo południe, więc zamiast myślenia o podsumowaniu trzeba było brać się do roboty. Mam nadzieję, że moje dywagacje o podróżach w czasie się podobały… Chyba tak, skoro sala była pełna i nikt nie wyszedł do końca. W każdym razie po prelekcji trzeba było na prawdę myśleć o powrocie do domu.
Trzech dublerów Pikarda. Tylko Grabosia jako czwartego brakuje.
Podsumowując
Ponieważ minęło już trochę czasu, więc można chyba pokusić się o pewne przemyślenia. Polcon różni się bardzo mocno od Pyrkonu. I nie mam tu na myśli ilości osób (31k vs 3,5k), ale klimat. Polcon jest bardziej geekowski – mniej było tematów „na topie” typu kucyki, ‚”Dr Who” lub „Gra o Tron”, a więcej tematów bliższych mnie, np. różnorodnych prelekcji związanych z twardą fantastyką (tylko znowu nie było chyba nic o ST!). Swoje robią też nagrody Zajdla i cała związana z nimi otoczka. Mniej jest cosplayowców. Nie oznacza oczywiście, że ich nie było, albo że nie mieli swojego konkursu. Po prostu nie byli najważniejsi…
W tym roku wszystkich przyćmił jednak Andrzej Sapkowski. Może dlatego, że wiedźmin jest aktualnie mocno okrzyczany w związku z wydaniem niedawno całkiem niezłej gry, a może dlatego, że Sapek nie pojawiał się ostatnio w Poznaniu. Troszkę szkoda tylko innych, równie ważnych gości, którzy pozostali w cieniu Sapkowskiego, np. pana Siudmaka.
Muszę też niestety wspomnieć o kilku niedociągnięciach. Przede wszystkim było trochę bałaganu, np. podczas wspomnianej prelekcji Michała Lisieckiego, czy też podczas sesji autografowej z Bogusławem Polchem (przeznaczono na nią za mało czasu, w sali zaczynał się nastepny punkt programu i musieliśmy kończyć w pobliskiej kawiarni). Wydaje się, że mimo wszystko warto na autografy przeznaczyć nie sale prelekcyjne, ale miejsce, w którym ewentualne obsuwy nie będą nikomu przeszkadzać. No i prelegenci… A w zasadzie poziom ich przygotowania. Rączki można załamać, gdy ktoś próbuje tworzyć coś „na bieżąco” (np. pisząc jakieś humanistyczne hasła i definicje w Excelu, trochę bez składu i ładu). Bez solidnego przygotowania materiałów/prezentacji prelegenci nie powinni być przepuszczani przez sito podczas układania programu.
Tak czy inaczej nie był to w żadnym wypadku zmarnowany czas i na prawdę mocno się zastanawiam, czy za rok nie wybrać się do Wrocławia…
PS. Na koniec mała prywata. Z powodu problemów technicznych nie mam prawie żadnych fotek z imprezy. A te, które mam, są kiepskiej jakości. Jeśli ktoś chciałby się podzielić (może nawet trafić z fotką do tej relacji), to proszę o kontakt.