Away Mission – WOGF na Film&ComicCon w Belfaście
Tym razem notka trochę spóźniona, która musiała odleżeć swoje, aby nie wywoływać skrajnych emocji. O wyprawie, która dodała mnóstwo energii całej załodze i, jak się później okazało, zaznaczyła swoje miejsce w historii klubu. Zapraszam do poczytania o tym, jak wybraliśmy się do Belfastu. Starałam się opisać, jak wygląda mały konwent w UK i czym różni się od tych nad Wisłą.
W weekend z 30. października na 1. listopada z dość dużą częścią załogi WOGFu zrobiliśmy sobie małą wycieczkę do Belfastu na Film&ComicCon organizowany przez Showmasters. W historii naszego klubu była to pierwsza zbiorowa wyprawa za granicę, taka „away mission” z prawdziwego zdarzenia.
Skąd wiedzieliśmy, co nas przekonało i co trzeba było załatwić
O tym, że w Irlandii Północnej odbywa się konwent Sci-Fi dowiedzieliśmy (ja – Michalina Dax i Klingon Szymon) się od Daniela – brata Szymona – trekkera, mieszkającego na stałe w Belfaście. Na bieżąco wymienialiśmy się informacjami, co ciekawego się dzieje na naszych lokalnych podwórkach. I tak, w okolicach września ogłoszono, że gośćmi specjalnymi będzie Odo i Kira z DS9 , czyli aktorzy Rene Auberjonois i Nana Visitor. Pomyśleliśmy, że byłoby super ich zobaczyć, zrobić sobie zdjęcie, wziąć autograf, trochę pogadać.
Organizatorem konwentów filmowo-komiksowych w Wielkiej Brytanii jest Showmasters, firma odpowiedzialna również za Destination Star Trek Europe – jeden z największych trekowych konwentów na świecie. Postanowiliśmy sprawdzić, czego się spodziewać po tej firmie na małym konwencie i czy warto w przyszłym roku wybrać się na następne Destination do UK. Z pewnością przekonującym elementem była cena biletu wstępu: Ł16 – niedrogo! Przelot z Poznania do Dublinu tanimi liniami też w granicach finansowego rozsądku, ale nocleg opłacałby się bardziej, gdybyśmy mogli zrzucić się w kilka osób. Dlatego szybko i bez problemów uzbieraliśmy dodatkowe 4 osoby: Kapitana Kamila, Tosię i Piotra, naszego najmłodszego stażem członka klubu, i na dokładkę sympatyczną koleżankę z pracy – Asię. Bilety lotnicze, kwaterę oraz bilety wstępu na konwent zarezerwowaliśmy dużo wcześniej, żeby później nic nas nie zaskoczyło.
Załoga USS Posnania
Koszty wstępu i atrakcji konwentowych a organizacja
Bilet na dwa dni kosztował Ł16 (czyli ok. 100 PLN), co odpowiada mniej więcej cenie karnetów naszych poznańskich imprez. Jednak ze względu na obecność gości i podpisane przez nich kontrakty z organizatorem, wszelkie inne opłaty (np. za zdjęcia lub autografy) trzeba uiścić dodatkowo. Ceny wahały się w zależności od „jasności danej gwiazdy”, ale za zdjęcie lub za autograf trekowego aktora należało zapłacić Ł15. Największymi startrekowymi gwiazdami byli wcześniej wymienieni Nana, Rene oraz Alice Krige – grająca przepiękną królową Borg. Komplet autografów i zdjęć wyniósłby więc Ł90. A to tylko gwiazdy z uniwersum ST… Gości – aktorów z innych seriali i filmów było jeszcze kilkunastu. Inną atrakcją były panele dyskusyjne z gwiazdami oraz cosplayerami, gdzie – zamiast suchego wykładu – można było porozmawiać na dany temat.
Hala sportowa SSE Arena w Belfaście z perspektywy słuchacza panelu
Jak to wszystko zorganizowano?
Konwent odbywał się w SSE Arena – krytej hali sportowej. Przed samym obiektem i przy wejściu aż roiło się od przebierańców, gdyż pogoda wyjątkowo dopisała. Tuż za wejściem można było znaleźć stoisko fanów Star Treka zaraz obok przedstawicieli Gwiezdnych Wojen. W korytarzach okalających trybuny hali sportowej ustawiono boksy ze sprzętem do zdjęć z gwiazdami lub z rekwizytami z fimów, np. nagrobek Emmeta Browna z „Powrotu do Przyszłości” (foto za Ł5). W głównej hali po środku na płycie wiły się korytarze sklepików z gadżetami, a po bokach stały różne darmowe atrakcje jak np. samochód z „Drużyny A”. Na samym końcu płyty została wydzielona strefa autografów, a w dwóch sektorach na trybunach rozstawiono głośniki z przeznaczeniem na panele dyskusyjne. Co ciekawe, po autografy nie ustawiały się wielogodzinne kolejki, a podczas chwilowej nieobecności gościa jego niepodpisane zdjęcia (standardowo leżące na stole przed nim) mogły spokojnie być pozostawione bez opieki – nie znikały w niewyjaśnionych okolicznościach…
Prawie zapomniałabym o planszówkowym games-roomie zaraz przy stanowiskach gastronomicznych.. W porównaniu do standarów na konwentach polskich – nie było tego wiele. Podsumowując: cały konwent mógłby się odbyć w jednej lub maksymalnie dwóch salach MTP. Wiadomo, impreza mniejsza, ale jednak coś ciekawego poza gwiazdami nas tam zwabiło.
Skarbonka Ferengi leci do Polski.
Sklepiki tworzą klimat
Strefa ze sklepikami miała zupełnie inny „skład” niż na naszych rodzimych konwentach. Najbardziej rzucającą się w oczy różnicą było wszechobecne poszanowanie praw autorskich. Ponadto znalazło się kilka stoisk osób pozujących do zdjęć, jak również autorów fanfików czy komiksów, którzy rozdawali autografy i sprzedawali swoje prace. Urzekł mnie starszy pan, sprzedający swój poradnik, jak rysować celtyckie skrzaty. Wiele sklepów oferowało oficjalnie wydane gadżety w korzystnych cenach. Były to rzeczy fabrycznie nowe – o wiele tańsze, niż u naszych dystrybutorów – lub stare kolekcje. Na jednym z nich kupiliśmy skarbonkę – głowę Ferengi. Były też miejsca, gdzie można było kupić zdjęcia z autografami – również te rzadsze, trudniejsze do zdobycia – i naturalnie droższe. Godzinami moglibyśmy przeglądać kartony z komiksami – całkiem jak w „Big Bang Theory”. Podobnie jak u nas, znalazły się stoiska z jedzeniem, lecz były to głównie mieszanki herbat steampunkowych i lolicie słodycze. Żadna loli nie pogardziłaby ozdobami do włosów (wybór był wielki) – a stoiska, na których można je było kupić (ozdoby, nie włosy ☺ ) przewijały się na zmianę ze stoiskami charytatywnymi, gdzie można było wesprzeć koty lub inne jeże. Z kolei na stoiskach z figurkami i różnymi zabawkami nie zabrakło również LEGO. Sporo gadżetów można było kupić za bardzo małe pieniądze, rzędu Ł1-2 (6-12 zł). Każdy znalazłby coś dla siebie.
W porównaniu do naszych konwentów dało się wyczuć różnice w dostępności różnych produktów. Niektóre z nich mogę ocenić na plus – brak było słabej jakości cosplayowych ciuszków i koszulek, bo one dostępne są od ręki w różnych specjalistycznych oraz alternatywnych sklepach w całym kraju, nie tylko w sex shopach. Brytyjskie konwenty mniej są nastawione na rękodzieło – i dlatego brakowało mi stoisk dla modelarzy. Z drugiej strony twórcy mają większą łatwość prowadzenia działalności i wystawiania się. Oprócz osób samodzielnie wydających książki nie widziałam za to wydawnictw książkowych ani planszówkowych.
Pamiątkowe zdjęcie z gospodarzami USS Caroline NCC-63544
Ciekawi ludzie, czyli nieprzewidziane atrakcje
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ilość osób przebranych – zarówno wśród dorosłych i dzieciaków. Ale nie ma się co dziwić – termin konwentu wypadł w samo Halloween. Jeśli myślicie, że wszystko ociekało krwią, to się mylicie! Sporo było superbohaterów. Lokalny patriotyzm też dał się we znaki. Wszędzie widoczne były postaci z „Alicji w krainie czarów” i „LOTR”. „Dr Who” aż wyciekał z każdej wolnej przestrzeni, a co jeden, to lepszy. I nie tylko sam Doktor, o nie! Kosmici z „The Silence” siali grozę, ale nasze serce zdobył człowiek, przebrany za Daleka – w jeżdżącym pojeździe naturalnej wielkości, z chwytakiem i migającymi lampkami, goniący dzieci i wołający za nimi modulowanym głosem “Exterminate!!!” – czyż to nie jest idealny cosplay!?
Gospodarzami wydarzenia od strony trekowej był lokalny klub – U.S.S. Caroline. Bardzo szybko znaleźliśmy z jego przedstawicielami wspólny temat i, mimo delikatnej bariery językowej, szybko się poznaliśmy i spędziliśmy razem bardzo miło sporo czasu. Pamiętajmy, tam nie mówią po „londyńsku” tylko po irlandzku. Niby angielski, ale jakby nie. Trzeba było się przyzwyczaić. Członkowie U.S.S. Caroline mają zupełnie inne podejście do prowadzenia klubu – stawiają w pierwszej kolejności na ludzi. Gadżety i seriale są tam powszechnie dostępne i bardzo wielu normalnych ludzi (nie tylko geeków i nerdów) zna i kojarzy Star Treka, więc nie trzeba się spalać, żeby zaimponować komukolwiek. Star Trek rozpoznawany jest jako zbiór uniwersalnych wartości i przyznanie się do nich jest powszechnie szanowane, a nie traktowane, jako „zabawa dla dużych dzieci”. Większa ilość ludzi przyznaje się do sympatii do uniwersum, ale na pierwszy rzut oka jest też mniej tak zwariowanych geeków, jak nasza ekipa. Wyróżnialiśmy się jednolitymi strojami i tym, że chodziliśmy większość czasu razem. Dla nas to nic dziwnego, bo w końcu byliśmy przyjezdni, ale wywołaliśmy wiele uśmiechów, byliśmy proszeni do zdjęć, udzielaliśmy wywiadów. Ogólnie miło i zdecydowanie bez nudy.
Pozytywną rzeczą była rekrutacja do organizacji Starfleet International, prowadzona przez U.S.S. Caroline na ich stanowisku. Zdecydowanie musimy o tym pomyśleć na przyszłość, bo rekrutowanie to dobra okazja do poznania ciekawych osób. Śmiesznie było, gdy co chwilę musieliśmy tłumaczyć, że u nas Star Trek nie leci w TV i dlatego osób takich, jak my w Polsce nie ma zbyt wiele (a może są, tylko się ukrywają?). Według tubylców naszym obowiązkiem jest, aby ten stan rzeczy zmienić i namówić stacje do emisji seriali. Oczywiście wszystkich poznanych zapraszaliśmy na Pyrkon – ciekawe, co z tego wyniknie, szczególnie, że nazwa Poznań nie była dla nich obca, bo przecież podczas Euro 2014 Irlandia miała w naszym mieście rozgrywki.
Nana i Rene podczas rozmowy z fanami
Jedyną stycznością z normalnym angielskim były dwa godzinne „talki” z aktorami: Rene i Naną, mówiącymi po amerykańsku. Cudowni ludzie. Tacy normalni, wstydliwi i światowi jednocześnie. Kto chciał – zrobił sobie zdjęcia i kupił ich autograf. Jako WOGF wsparliśmy Lekarzy Bez Granic – poprzez Rene, który własnoręcznie namalował nam wiaderko serialowego Odo – oczywiście z dedykacją i autografem dla naszego stowarzyszenia. Jeśli podoba Wam się ta inicjatywa i chcielibyście mieć własne wiaderko od Odo, zapraszam do skorzystania z poniższego odnośnika. http://renefiles.com/f…/charity-fundraising/renes-autograph/
Nana ujęła mnie wrażliwością i specyficznym sposobem przeżywania emocji. Podobno większość czasu spędza sama, ale jak przychodzi co do czego, daje z siebie wszystko. I to było widać.
Chwilkę – przy okazji kupna autografu – porozmawialiśmy też z królową Borg (Alice Krige) oraz wspominaliśmy Star Force w Bydgoszczy razem z Davidem Prawsem, ciałem Dartha Vadera z oryginalnej trylogii „Star Wars”. Z daleka widzieliśmy też gwiazdy „Battlestar: Galactica”, „Terminatora”, „Dr Who” i sama nie wiem, kogo jeszcze… Sporo ich było, więc poszukajcie sobie w necie. https://www.facebook.com/pages/Belfast-Film-Comicon/817675821608928
Jak po kolei wyglądała nasza podróż i krótkie podsumowanie
Wylecieliśmy z Poznania w piątek wieczorem do Dublina, potem pojechaliśmy autobusem dalekobieżnym do Belfastu. Z centrum Belfastu do wynajętej kwatery dostaliśmy się taksówką 6-cio osobową. Na konwent chodziliśmy pieszo, a wracaliśmy taksówką. Zabookowaliśmy dwie noce w domku szeregowym, typowym dla brytyjskiej architektury. W niedzielę rano zabraliśmy wszystkie bagaże ze sobą, aby po drugim dniu konwentu udać się autobusem na lotnisko do Dublina, skąd, po noclegu w poczekalni, wylecieliśmy do Poznania porannym poniedziałkowym lotem.
Mieliśmy nadzieję na jakąś imprezę z przebierańcami, ale nie udało nam się żadnej znaleźć. Po pokazie wieczornym fajerwerków porcie, w pobliżu SSE Arena, wszyscy zwinęli się do domów. Jedzenie wychodziło drożej, ale jakościowo udało nam się trafić dobrze. Mieliśmy okazję zjeść pyszne dania w tradycyjnym pubie, The Morning Star. Innego dnia obiad zjedliśmy w maku intrygując swoją obecnością w mundurach kilku lokalsów porozumiewających się między sobą niezrozumiałym dla nas dialektem. Chyba wszyscy zostaniemy fanami wieczornego azjatyckiego take-away’a. W większości polubiliśmy kwaśne, octowe chipsy, a do słodyczy nikt nas nie musiał specjalnie przekonywać.
Podpisywanie autografów -Rene Auberjonois
Nawet mały konwent odbywa się w dużym kompleksie dostosowanym na potrzeby imprezy masowej (nie w szkole). Od początku do końca ma się wrażenie profesjonalnej obsługi. Podstawowy bilet wstępu pozwala na skorzystanie z wielu atrakcji, lecz za trwałe pamiątki w postaci autografu czy zdjęcia trzeba dodatkowo zapłacić (i nikt nie miał nic przeciwko). Nikogo nie dziwi duża ilość zwykłych odwiedzających przebranych w stroje zakupione w lokalnym sklepie z kostiumami. Często przewijaly się motywy brytyjskie. Gadżety oraz ich różnorodność korzystniejsze niż u nas, mimo, że impreza była o wiele mniejsza, niż poznański Pyrkon. Część sklepikowa przeważała nad darmowymi prelekcjami i strefą gier planszowych.
Ze względu na obecność gwiazd i niezapomnianą, przyjazną atmosferę warto było pojechać. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała, że w moim klubie czuję się jak w rodzinie. Czasem się kłócimy, ale dobre momenty spędzamy radośnie, z uśmiechem i dobrym nastawieniem. Dzięki temu każdy konwent będzie udany! Mam nadzieję – tegoroczny w Birmingham też.
Czy też czasem macie takie przemyślenia? Zapraszam do dyskusji w otwartej grupie facebookowej Wielkopolski Oddział Gwiezdnej Floty – USS Posnania. Żeby być na bieżąco z tym, co nas kręci, możecie polubić fanpage WOGF.